Mody ma ją to do siebie, że co jakiś czas wracają, stając się inspiracją dla kolejnych pokoleń.
Pewnie część z Was pamięta jak to było. Zakładasz czarną płytę na talerz gramofonu, wciskasz start, opuszczasz ramię i … dzieją się czary. Diamentowa igła opada na spiralny rowek kręcący się z prędkością 33 i 1/3 obrotów na minutę i z głośników zaczyna płynąć ulubiona muzyka.
Dla których, dla których nawet taki fizyczny nośnik jak płyta CD pochodzi z zamierzchłego średniowiecza, krótkie wyjaśnienie: igła odbierając wyżłobione w rowku na płycie nierówności powierzchni, przekazuje je w postaci impulsów elektrycznych do wzmacniacza. Stamtąd, wzmocnione impulsy biegnąc po cienkich, miedzianych kabelkach powodują drgania membran głośników. I już nikt nie ma wątpliwości, że to Jimi Hendrix, The Who czy Jefferson Airplane.
Mimo, że płyta trzeszczy i szumi, analogowy dźwięk uznawany jest za głębszy, mniej metaliczny i bardziej przestrzenny niż ten pochodzący ze źródeł cyfrowych. W sumie dziwne, zważywszy na galopujący postęp technologii. Co więcej, wtajemniczeni twierdzą także, że analog brzmi jeszcze lepiej, gdy sekcja wzmacniacza oparta jest na lampach.
O lampowych wzmacniaczach napisano setki artykułów. A najlepsze jest to, że z większości z nich wynika, że lampowce grają lepiej, bo… grają gorzej.
Dźwiękowi puryści dowodzą, że mają one więcej niedoskonałości, ich charakterystyki są dalekie od idealnych i często wymykają się ostrym testom porównawczym. A jednak lampa subiektywnie jest odbierana przez uszy słuchaczy jako brzmienie cieplejsze, bardziej naturalne i przyjemne. W czasach wszechobecnego streamingu, audiofile z namaszczeniem odkurzają swoje analogowe gramofony i odkładają zaskórniaki (niemałe zresztą) na nowego lampowca.
Czy w naszej firmowej rzeczywistości, mimo wszystkich dokonujących zmian, czasem nie jest podobnie?
Przez ostatnie lata daliśmy się uwieść wizji szybkich wyników, osiąganych dzięki technikom, trikom i technologiom. Zasypani niezliczonymi książkami opisującymi kolejne modele zarządzania i „nowoczesnego” przywództwa, zaczynamy coraz bardziej niechętnie podchodzić do inżynieryjno-mechaniczno-technologicznego modelu funkcjonowania firm.
„…5 skutecznych zasad dobrego szefa”, „10 rad, które powinien znać menadżer”, „Dzięki tym prostym zabiegom zbudujesz efektywny zespół”, „Jak być charyzmatycznym przywódcą”…
Znacie to, prawda?
Czy z czasem nie zatęskniliśmy znowu do prostych, „analogowych” rozwiązań?
Do świata, w którym kadra zarządzająca w otwarty sposób rozmawia z pracownikami? Gdzie szefowie nie obawiają się pokazać swojego ludzkiego oblicza, nie pozują na nieomylnych, mając wokół siebie wianuszek PR-owców i HR-owców gotowych odpowiedzieć na wszelkie trudne pytania? Gdzie „zarządzanie przez strach”, ostentacyjne okazywanie wyższości i dystans władzy to nie jedyne narzędzia budowania pozycji w firmie?
Szanowni menadżerowie, z pewnością nie potrzebujecie wysublimowanych warsztatów z zarządzania i godzin coachingów, by pracownicy nie obawiali się jechać rano z Wami tą samą windą. Budując autorytet na takich wartościach jak: autentyczność, wiarygodność i szacunek do pracowników, naprawdę niewiele ryzykujecie dla swojego wizerunku.
Wystarczy moda na analog: moda na budowanie kultury organizacji opartej na nieprzemijającej sile prostych prawd – wartości vintage.